środa, 6 kwietnia 2016
Legenda o diabelskim kamieniu
Legenda o diabelskim kamieniu
W pobliżu leśniczówki Sokołówka
koło Rozdrażewa znajduje się głaz nazywany diabelskim kamieniem. Najstarsi
mieszkańcy opowiadają, że w czasie szwedzkiego „potopu” przyniósł go na to
miejsce diabeł. Kiedy Szwedzi bezskutecznie oblegali Częstochowę, główny
dowódca szwedzkiego wojska wezwał na pomoc moce piekielne. Szatan tylko na to
czekał.
Dźwignął największy głaz jaki mógł znaleźć w ojczyźnie
szwedzkiego generała z zamiarem zrzucenia go na mury częstochowskiej twierdzy.
W czasie gdy przelatywał nad Rozdrażewem pociemniało na dworze i zerwała się
potężna wichura. Mieszkańcy wsi tak przerazili się tą niespodziewaną zmianą
pogody, że zebrali się i zaczęli pobożnie odmawiać godzinki. Na taką moc diabeł
nic nie mógł poradzić.
Stracił całą swoją moc i wypuścił wielki kamień. Próbował
później go jeszcze raz dźwignąć, ale ten upadając zarył się głęboko w ziemię.
Siadł więc diabeł na kamieniu, aby jeszcze chwilę odpocząć przed powrotem do
piekieł. Od tego diabelskiego odpoczynku powstało w kamieniu zagłębienie i
ślady kopyt. A od najdawniejszych czasów głaz jest nazywany diabelskim
kamieniem
Legenda o założeniu Poznania
Legenda o założeniu Poznania
W pradawnych czasach na
polskiej ziemi żyło trzech braci: Lech, Czech i Rus. Pewnego razu postanowili,
że rozjadą się na różne strony, aby poznać obce kraje. Ustalili, że kiedy
osiągną już wiek dojrzały spotkają się znowu. Jak postanowili tak zrobili.
Mijały lata. Lech trafił do krainy porośniętej gęstym lasem. Założył tam swój
gród, który nazwał Gnieznem. Pewnej jesieni wyruszył na łowy, aby przygotować
zapasy na nadciągającą zimę.
Wyprawa udała się znakomicie, wojowie wracali do swoich siedzib
z wozami wyładowanymi zwierzyną. W pewnym momencie usłyszeli w borze dźwięk
rogu i tętent koni. Kto jeszcze może polować w książęcych lasach? Drużyna Lecha
ustawiła się w szyku bojowym, z łukami gotowymi do strzału. Na polanę wyjechała
gromada nikomu nieznanych wojowników. Przybysze wyglądali groźnie, brodaci,
uzbrojeni.
Drużyna Lecha już chwyciła za broń, kiedy książę krzyknął
radośnie: -Poznaję! Poznaję! Czech! Rus! Bracia moi kochani! Zapanowała ogólna
radość. Rozpalono nad rzeką ogniska, rozłożono obozowiska i długo w noc bracia
toczyli opowieści. Aby uczcić to niezwykłe spotkanie po latach, postanowiono w
tym miejscu założyć gród i nazwać go Poznań.
Legenda o koziołkach z ratuszowej wieży
Legenda o koziołkach z ratuszowej wieży w Poznaniu
Kiedy po wielkim pożarze miasta odbudowano ratusz, postanowiono zamówić u mistrza Bartłomieja z Gubina specjalny zegar na ratuszową wieżę. Nie każde miasto było stać na taki wydatek, a że Poznań był wtedy jednym z najbogatszych miast, rada miejska postanowiła hucznie uczcić to ważne wydarzenie. Zaplanowano wydać wielką ucztę, na którą miały zjechać do Poznania najważniejsze osobistości.Pracy było co nie miara, a kucharz uwijał się jak w ukropie. Na główne danie miał podać pieczeń z sarniego udźca. Do obracania pieczeni na rożnie został wyznaczony mały kuchcik Pietrek. Goście już zaczęli się zjeżdżać, na rynku robiło się coraz tłoczniej, tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia, a sarni udziec piecze się tak powoli.W dodatku sam mistrz Bartłomiej opowiadał mu rano o mechanizmie zegara, o kółkach, które powoli się obracają cichutko tykając. Opowiadał o ciężarkach, które poruszają zegarowy mechanizm. A tu trzeba siedzieć i pilnować pieczeni. W końcu Pietrek nie wytrzymał i postanowił tylko na chwilkę zostawić pieczeń i chociaż raz spojrzeć na zegar i na te wszystkie wspaniałości na poznańskim rynku. Przecież nie będzie go tylko kilka minut.Niestety nieobecność kuchcika przeciągnęła się ponad miarę, pieczeń spadła do ognia i spaliła się na węgielek. Przerażony chłopiec nie stracił głowy. Pobiegł ile sił w nogach na pobliską łąkę, gdzie mieszkańcy miasta wypasali swoje zwierzęta., porwał dwa koziołki i siłą zaciągnął je do ratuszowej kuchni. Koziołki czując, że ich koniec jest bliski, w ogólnym zamieszaniu wyrwały się chłopcu i uciekły na wieżę.Tam na oczach zgromadzonej gawiedzi przestraszone zaczęły się trykać rogami. Widok koziołków tak rozbawił burmistrza, wojewodę i wszystkich gości, że darowali Pietrkowi jego winę, a zegarmistrzowi polecili wykonanie specjalnego mechanizmu, który uruchamiałby każdego dnia zegarowe koziołki. Od tego czasu codziennie w samo południe, kiedy trębacz gra hejnał pokazują się zgromadzonej gawiedzi dwa trykające się koziołki
Subskrybuj:
Posty (Atom)