środa, 6 kwietnia 2016

Legenda o spaleniu czarownic

Legenda o spaleniu czarownic 

W dawnych wiekach zasądzone wyroki sprawował kat, który był ważną postacią w mieście, ale jednocześnie budził odrazę i niechęć. Uczucia te przynosiły się na katowską rodzinę i jego potomków. Boleśnie przekonał się o tym owczarz, którego przodkiem był właśnie gnieźnieński kat. Zgodnie z wyrokiem sądu stracił on dwóch złoczyńców, których rodziny całą złość i żal wylały na kata i jego rodzinę. Niedaleko Wrześni mieszkał wspomniany owczarz wraz z żoną Katarzyną i córką Kunegundą. W akcie zemsty, żony straconych złoczyńców zaczęły rozpowiadać, że widziały jakoby Katarzyna i Kunegunda wychodziły nocą na cmentarz, gdzie miały odbywać tańce z czarami. Plotka padła na podatny grunt i w efekcie sprawa kobiet trafiła do sądu. Przekupiony sędzia wydał wyrok, jakim w tamtych czasach karano za konszachty z diabłem. Ustawiono więc na wrzesińskim rynku stos, na którym spłonęły niewinne kobiety. Rozżalony owczarz zebrał prochy żony i córki, pogrzebał je na cmentarzu i udał się szukać sprawiedliwości. Na jego prośbę dziedzic Wrześni nakazał schwytać zawistne kobiety, które spalono na tym samym miejscu. Aby upamiętnić te wydarzenia miejscowy proboszcz postawił na rynku figurkę Matki Boskie, przy której zasadził lipy. Rosły one aż do 1921 roku kiedy przeprowadzono gruntowy remont wrzesińskiego rynku, a dzisiaj zachowały się tylko w ludzkiej pamięci. 


Legenda o diabelskim kamieniu

Legenda o diabelskim kamieniu 

W pobliżu leśniczówki Sokołówka koło Rozdrażewa znajduje się głaz nazywany diabelskim kamieniem. Najstarsi mieszkańcy opowiadają, że w czasie szwedzkiego „potopu” przyniósł go na to miejsce diabeł. Kiedy Szwedzi bezskutecznie oblegali Częstochowę, główny dowódca szwedzkiego wojska wezwał na pomoc moce piekielne. Szatan tylko na to czekał.

Dźwignął największy głaz jaki mógł znaleźć w ojczyźnie szwedzkiego generała z zamiarem zrzucenia go na mury częstochowskiej twierdzy. W czasie gdy przelatywał nad Rozdrażewem pociemniało na dworze i zerwała się potężna wichura. Mieszkańcy wsi tak przerazili się tą niespodziewaną zmianą pogody, że zebrali się i zaczęli pobożnie odmawiać godzinki. Na taką moc diabeł nic nie mógł poradzić.
Stracił całą swoją moc i wypuścił wielki kamień. Próbował później go jeszcze raz dźwignąć, ale ten upadając zarył się głęboko w ziemię. Siadł więc diabeł na kamieniu, aby jeszcze chwilę odpocząć przed powrotem do piekieł. Od tego diabelskiego odpoczynku powstało w kamieniu zagłębienie i ślady kopyt. A od najdawniejszych czasów głaz jest nazywany diabelskim kamieniem

Legenda o założeniu Poznania

Legenda o założeniu Poznania 

W pradawnych czasach na polskiej ziemi żyło trzech braci: Lech, Czech i Rus. Pewnego razu postanowili, że rozjadą się na różne strony, aby poznać obce kraje. Ustalili, że kiedy osiągną już wiek dojrzały spotkają się znowu. Jak postanowili tak zrobili. Mijały lata. Lech trafił do krainy porośniętej gęstym lasem. Założył tam swój gród, który nazwał Gnieznem. Pewnej jesieni wyruszył na łowy, aby przygotować zapasy na nadciągającą zimę.

Wyprawa udała się znakomicie, wojowie wracali do swoich siedzib z wozami wyładowanymi zwierzyną. W pewnym momencie usłyszeli w borze dźwięk rogu i tętent koni. Kto jeszcze może polować w książęcych lasach? Drużyna Lecha ustawiła się w szyku bojowym, z łukami gotowymi do strzału. Na polanę wyjechała gromada nikomu nieznanych wojowników. Przybysze wyglądali groźnie, brodaci, uzbrojeni.
Drużyna Lecha już chwyciła za broń, kiedy książę krzyknął radośnie: -Poznaję! Poznaję! Czech! Rus! Bracia moi kochani! Zapanowała ogólna radość. Rozpalono nad rzeką ogniska, rozłożono obozowiska i długo w noc bracia toczyli opowieści. Aby uczcić to niezwykłe spotkanie po latach, postanowiono w tym miejscu założyć gród i nazwać go Poznań. 

Legenda o koziołkach z ratuszowej wieży

Legenda o koziołkach z ratuszowej wieży w Poznaniu 

Kiedy po wielkim pożarze miasta odbudowano ratusz, postanowiono zamówić u mistrza Bartłomieja z Gubina specjalny zegar na ratuszową wieżę. Nie każde miasto było stać na taki wydatek, a że Poznań był wtedy jednym z najbogatszych miast, rada miejska postanowiła hucznie uczcić to ważne wydarzenie. Zaplanowano wydać wielką ucztę, na którą miały zjechać do Poznania najważniejsze osobistości.Pracy było co nie miara, a kucharz uwijał się jak w ukropie. Na główne danie miał podać pieczeń z sarniego udźca. Do obracania pieczeni na rożnie został wyznaczony mały kuchcik Pietrek. Goście już zaczęli się zjeżdżać, na rynku robiło się coraz tłoczniej, tyle ciekawych rzeczy do obejrzenia, a sarni udziec piecze się tak powoli.W dodatku sam mistrz Bartłomiej opowiadał mu rano o mechanizmie zegara, o kółkach, które powoli się obracają cichutko tykając. Opowiadał o ciężarkach, które poruszają zegarowy mechanizm. A tu trzeba siedzieć i pilnować pieczeni. W końcu Pietrek nie wytrzymał i postanowił tylko na chwilkę zostawić pieczeń i chociaż raz spojrzeć na zegar i na te wszystkie wspaniałości na poznańskim rynku. Przecież nie będzie go tylko kilka minut.Niestety nieobecność kuchcika przeciągnęła się ponad miarę, pieczeń spadła do ognia i spaliła się na węgielek. Przerażony chłopiec nie stracił głowy. Pobiegł ile sił w nogach na pobliską łąkę, gdzie mieszkańcy miasta wypasali swoje zwierzęta., porwał dwa koziołki i siłą zaciągnął je do ratuszowej kuchni. Koziołki czując, że ich koniec jest bliski, w ogólnym zamieszaniu wyrwały się chłopcu i uciekły na wieżę.Tam na oczach zgromadzonej gawiedzi przestraszone zaczęły się trykać rogami. Widok koziołków tak rozbawił burmistrza, wojewodę i wszystkich gości, że darowali Pietrkowi jego winę, a zegarmistrzowi polecili wykonanie specjalnego mechanizmu, który uruchamiałby każdego dnia zegarowe koziołki. Od tego czasu codziennie w samo południe, kiedy trębacz gra hejnał pokazują się zgromadzonej gawiedzi dwa trykające się koziołki